„(...) Emocjonalnie, kiedy zaczynałam pisać, był we mnie gniew, ale proces pisania oczyścił mnie z niego (...)" - rozmowa z Ewą Sapieżyńską.
„(...) Mam wielką nadzieję, że rozpoczęła się ważna rozmowa, i że wreszcie usłyszymy więcej polskich głosów w mediach, polityce i życiu zawodowym (...)" - Ewa Sapieżyńska.
Magdalena Kalwak (KuTur): Twoja książka „Jeg er ikke polakken din” (wydawca: Manifest, 2022) robi furorę w Norwegii. Wywiady, artykuły, spotkania autorskie. Czy podczas pisania tekstu myślałaś, że tak właśnie będzie?
Ewa Sapieżyńska: Nie, absolutnie nie. Liczyłam na recenzje. I równocześnie miałam nadzieję, że książka nie zostanie w nich zmasakrowana []. Ale chyba nie spodziewałam się zaproszenia do Nyhetsmorgen (poranne wydanie wiadomości) w NRK w dniu premiery. Zaskoczyło mnie, że moja książka stała się “newsem”. Zaskoczyło mnie też – a zarazem była to wspaniała wiadomość – że część książki została opublikowana na platformie edukacyjnej dla norweskich szkół średnich. Nie spodziewałam się też, że książkę kupi Rada Kultury do wszystkich norweskich bibliotek. Zaowocowało to turnée po bibliotekach w całym kraju. A spotkania z czytelnikami są bardzo ekscytujące.
Magdalena: O, tak! Jestem bibliotekarką i pracowałam również w bibliotece w Mjøndalen, gdzie 18 kwietnia odbyło się właśnie jedno z takich spotkań. Interesujące i bardzo ważne dla czytelników. Zarówno polskich, jak i norweskich. Jakie masz relacje z publicznością? Jakie są reakcje czytelników?
Ewa: Po ukazaniu się książki otrzymałam wiele e-maili i wiadomości. Nieznajomi ludzie dzielą się ze mną swoimi reakcjami i historiami. Niektórzy piszą, że jest to pierwsza książka w języku norweskim, którą przeczytali w życiu. Niektórzy, że odnaleźli w książce swoją historię, niezależnie od tego, czy mają korzenie w Norwegii, Pakistanie, Polsce czy na Litwie. Niektórzy zaś twierdzą, że teraz lepiej rozumieją innych.
Magdalena: To bardzo wartościowe! I muszę przyznać, że ja sama nie mam tak złych doświadczeń z Norwegami, jak te, które opisujesz w swojej książce. Ale z Polakami mieszkającymi w Norwegii już tak. Kiedy, i jak zdecydowałaś, że napiszesz właśnie taki rodzaj literatury?
Ewa: To książka, która dojrzewała we mnie od dawna.
Kiedy w 2006 roku przeczytałam w Aftenposten, że „Polacy dławią płace”, sprowokowało mnie to do napisania odpowiedzi, którą gazeta opublikowała.
Ale dopiero protesty Black Lives Matter naprowadziły mnie na myśl o napisaniu książki. Nagle w gazetach i mediach społecznościowych pojawił się napływ osobistych historii o codziennym rasizmie w Norwegii. Czytałam je wszystkie. Płakałam nad nimi, z wieloma się utożsamiałam. Dopiero po dłuższym czasie zauważyłam, że nie ma w tej debacie głosów Polaków - największej mniejszości w Norwegii. Dlatego zdecydowałam się opowiedzieć swoją historię i inne historie rodaków w Norwegii.
Magdalena: To bardzo ważny głos. 26 kwietnia Twoja książka ukazała się w języku polskim.
Ewa: Tak, nakładem wydawnictwa Krytyka Polityczna. A pisarka Ilona Wiśniewska (która mieszka w północnej Norwegii i która występuje również w mojej książce), przetłumaczyła ją fantastycznie na język polski.
Magdalena: Z wielką chęcią przeczytam i w tej wersji językowej. A, jak przyjęto Twoją twórczość w kraju nad Wisłą? Widzisz jakieś podobieństwa lub też różnice w odbiorze Twojego tekstu w Polsce i w Królestwie Norwegii?
Ewa: Dla polskiego czytelnika jest to lektura burząca idealną wizję skandynawskiego raju. A jednocześnie jest w Polsce czytana nie tylko jako książka o dyskryminacji mniejszości w Norwegii, ale też jako zaproszenie do refleksji o tym, jak my w Polsce traktujemy migrantów i uchodźców.
Magdalena: To bardzo ważne, aby Polacy w Polsce mogli poznać historię rodaków w Norwegii i próbowali zrozumieć innych, którzy przybywają do naszego kraju za lepszym życiem. A co jest najważniejsze dla Ciebie w Twojej książce? Jakie uczucia? Wspomnienia? A może zdania?
Ewa: Ważne było opowiedzenie, jak można się czuć jako Polka czy Polak w Norwegii, bo wielu Norwegom trudno jest to sobie wyobrazić. Często nie zdają sobie sprawy z własnych uprzedzeń. Ważne było dla mnie też pokazanie różnorodności wśród Polaków w Norwegii. Pokazanie ich jako ludzi po prostu. I pokazanie, że robią ważne i ciekawe rzeczy. Chciałam też opowiedzieć w tej książce trochę o polskiej kulturze i historii, które są słabo znane w Norwegii, by w ten sposób przyczynić się do poszerzenia wiedzy norweskich czytelników o Polsce. Bo Polska, to jest dużo więcej niż to, co jest znane w Norwegii.
Emocjonalnie, kiedy zaczynałam pisać, był we mnie gniew, ale proces pisania oczyścił mnie z niego. Książka pomogła mi przepracować trudne wspomnienia dyskryminacji ze względu na pochodzenie, nazwisko czy akcent.
Ważne zdania? Moje ulubione zdanie w książce to: „Grey Lives Matter”.
Magdalena: Znam proces oczyszczania w trakcie pisania. A „Grey Lives Matter” ma znaczenie. Jak każde inne życie. W 2000 roku zakochałaś się w norweskim studencie filozofii – Are, którego poznałaś w Andaluzji w Hiszpanii. Co Cię w nim tak oczarowało, że później przeprowadziłaś się do Krainy Fiordów, a Are został Twoim mężem?
Ewa: Pierwsze o co mnie zapytał to: „Czytałaś Gombrowicza?" .
Magdalena: O tak! To pytanie mogło zauroczyć . Mało kto w Norwegii czytał Gombrowicza. Jakie było Twoje pierwsze wrażenie, które odniosłaś w Norwegii, tego lata 2001 roku w Ås?
Ewa: Było zielono, spokojnie, cicho, taka letnia sielanka. Ale kiedy skończyły mi się pieniądze i zaczęłam pracę przy zbieraniu truskawek, pierwszy raz posmakowałam życia zawodowego w Norwegii.
Magdalena: To ciężki kawałek chleba. Ja pierwszy, i zarazem ostatni raz, byłam na zbiorze truskawek na polskiej wsi, jeszcze w liceum. Ale wracając na ścieżkę Twojej kariery pisarskiej: opowiedz, jak wygląda proces wydawniczy w ojczyźnie Ibsena. Krok po kroku. Od manuskryptu, przez znalezienie wydawcy, redakcję tekstu, po gotową książkę na półce w księgarni.
Ewa: Z pewnością może to przebiegać w różny sposób. Na wczesnym etapie kiedy miałam tylko pomysł i kilka napisanych stron, znalazłam wydawcę - wydawnictwo Manifest. Wybrałam je, ponieważ bardzo cenię sobie ich książki. Byli zainteresowani i podpisali ze mną list intencyjny. W ten sposób złożyłam wniosek o grant, od Fritt Ord, a później także NFFO (przyp. red. Norsk faglitterær forfatter- og oversetterforening, czyli Norweskie Stowarzyszenie Pisarzy i Tłumaczy Literatury Faktu) i otrzymałam oba. Potem bardzo ściśle współpracowałam z moją redaktorką Kamillą Simonnes. Spotykałyśmy się, by dyskutować nad treścią i strukturą książki. Potem redaktorka komentowała powstający tekst, rozdział po rozdziale. Po niej jeszcze dwie redaktorki Manifestu przeczytały książkę i przekazały swoje uwagi, a także dwoje moich przyjaciół, którzy sami są autorami. Potem jeszcze dwie rundy korekty. Kilkakrotnie zmienialiśmy tytuł i jestem zadowolona, że właśnie taki w końcu wybraliśmy. Zdjęcie, które znalazło się na okładce, wykonała Linda Bournane Engelberth - przyjaciółka i wspaniała fotografka.
Magdalena: Dużo, dużo pracy! Gratulacje! Czy istnieje norweskie przysłowie lub cytat, który może Cię opisać?
Ewa: Hm, trudne pytanie. Nie do końca wiem. Ale w mojej książce bawię się norweskim przysłowiem: „Nikt nie jest tak przydatny, jak ziemniak” .
Magdalena: Zabawne . Która książka (oprócz własnej :)) jest dla Ciebie ważna i dlaczego?
Ewa: Moim ulubionym polskim autorem jest Bruno Schulz. Jego język jest tak wyjątkowy. Bardzo poetycki, a jego metafory są tak plastyczne. Tworzy świat zupełnie na nowo na oczach czytelnika. Buduje więź z czytelnikiem. Mówi, że trzyma czytelnika za rękę pod stołem. Ten rodzaj empatii jest dla mnie bardzo ważny, także w mojej książce. Schulz jest od dawna przetłumaczony na norweski, a niedługo ukaże się nowe tłumaczenie autorstwa Julii Więdłochy na nynorsk. Bardzo czekam na to nowe tłumaczenie!
Magdalena: Podobają mi się te słowa o budowaniu przez Schulza więzi z czytelnikiem. A z Julią (dzięki tej rozmowie z Tobą) już jestem umówiona na wywiad . Czy widzisz jakąś zmianę w postrzeganiu Polaków przez Norwegów, która może być spowodowana Twoją publikacją?
Ewa: Wśród wiadomości, które otrzymałam od czytelników, znalazło się „dziękuję” od kogoś, kto otrzymał stałą posadę po długim okresie tymczasowego zatrudnienia. Osoba ta pisze, że jest to wysoce prawdopodobne, że stało się tak, właśnie dzięki dyskusji wokół mojej książki. Inni czytelnicy piszą do mnie, że koledzy i koleżanki z pracy, którzy czytali „Jeg er ikke polakken din”, teraz podczas przerwy na lunch zadają im zupełnie nowe pytania - o dzieciństwo, ulubioną muzykę, po raz pierwszy wykazują zainteresowanie.
Dwie osoby z telewizji NRK poprosiło o wywiad. Jest też podcast NRK o Pawle, jednym z bohaterów książki, i jego projekcie dep.artment. Kilka norweskich mediów prosiło mnie o kontakt do osób urodzonych w Polsce, które mogłyby udzielić wywiadu na jakiś konkretny temat. Mam wielką nadzieję, że rozpoczęła się ważna rozmowa, i że wreszcie usłyszymy więcej polskich głosów w mediach, polityce i życiu zawodowym.
Magdalena: Też mam taką nadzieję!
Wywiad autoryzowany.
Tłumaczenie z języka norweskiego, korekta i redakcja tekstu:
Magdalena Kalwak.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękujemy za Twój komentarz. Pozdrowienia z krainy fiordów.