O Arktyce, pisaniu i fotografii z Iloną Wiśniewską.
“(...) Odkąd pamiętam chciałam pisać książki. Pisanie reportaży przyszło dość naturalnie, bo zawsze byłam ciekawa świata i innych ludzi (...)” - Ilona Wiśniewska (reportażystka, fotografka, autorka książek, tłumaczka).
![]() |
Foto: Birger Amundsen. |
Magdalena Kalwak (KulTur): Kiedy pierwszy raz przeczytałam Twoją książkę "HEN. Na północy Norwegii" zachwyciłam się Twoim stylem pisania i łatwością w zabieraniu czytelnika do opisywanych przez Ciebie miejsc. To samo uczucie towarzyszyło mi przy Twoich kolejnych książkach. Czy zawsze chciałaś pisać reportaże?
Ilona Wiśniewska: Odkąd pamiętam chciałam pisać książki. Pisanie reportaży przyszło dość naturalnie, bo zawsze byłam ciekawa świata i innych ludzi, a wybierając Arktykę jako miejsce do życia, spotkałam wiele fascynujących postaci i poznałam morze historii, które wystarczyło tylko spisać. Mam w pisaniu dużo szczęścia, wiele razy nie mogłam uwierzyć, że jestem świadkiem jakiejś sceny, że spotykam akurat tę osobę w danym momencie. To jest najciekawsze – otwarcie na niespodziewany rozwój wydarzeń. Magdalena: Tak, to prawda. Jakże ważna jest ta akurat chwila. I myślę, że tak samo jest z fotografią. Jest ktoś kim się inspirujesz pokazując świat na swoich fotografiach?Fotografia Ilony Wiśniewskiej p.t.: Pełnanoc. Ilona: W fotografii też zawsze interesowało mnie uchwycenie momentu, bycie świadkiem chwili, doskonałego światła. Dlatego kiedy studiowałam fotografię, godzinami potrafiłam przeglądać zdjęcia Kertesza (przyp. red. André Kertész - węgierski fotograf) albo Cartier-Bressona (przyp. red. Henri Cartier-Bresson - francuski fotoreporter). Magdalena: Z wielką chęcią poznam te nazwiska. Uchwycenie właściwego momentu i zrobienie tego jedynego ujęcia ma w sobie coś magicznego. To tak, jak z pisaniem, Ale ostatnio zajęłaś się też tłumaczeniem książki Twojej koleżanki Ewy Sapieżyńskiej "Jeg er ikke polakken din", z języka norweskiego na polski. Jak wyglądała ta praca? Ilona: To była pierwsza książka, którą tłumaczyłam, ale też dla mnie ważna, więc chciałam, żeby polskiemu czytelnikowi dobrze się ją czytało. Dzięki temu, że znamy się z Ewą, mogłyśmy wiele fragmentów przedyskutować, Ewa miała swoje sugestie, które przyjmowałam, bo to w końcu jej książka. Wyszła nam z tego – mam nadzieję – ciekawa współpraca. Magdalena: Czyli znajomość autorki tłumaczonego tekstu pomaga? Ilona: Myślę, że bardzo. Zwłaszcza przy książce Ewy – bo autorka biegle posługuje się zarówno norweskim, jak i polskim językiem. Zależało mi na tym, żeby ta książka brzmiała tak, jak sama autorka by sobie tego życzyła. Magdalena: To istotne. Ewa w swej książce porusza temat dyskryminacji Polaków przez Norwegów. Czy Tobie też przydarzyły się takie historie? Ilona: Chyba każdemu się one przydarzają w mniejszym czy większym stopniu. Ja mieszkam na północy i tu przyjęło się mówić, że jest mniej rasizmu. Głupie, czy nieprzemyślane komentarze na temat polskości zawsze kwituję odpowiednim komentarzem. Nigdy nie stawiam się w pozycji ofiary, ani nie chcę na siebie przyjmować odpowiedzialności za to, co ktoś wie – albo wydaje mu się, że wie – o moim kraju i rodakach. Nigdy nie czułam się gorsza, ale też nigdy nie aspirowałam, ani nie aspiruję do bycia Norweżką. W książce Ewy pojawia się moja krótka historia spotkań z Norwegami, którzy zakładali z góry, że jestem Rosjanką, bo w tamtym czasie miałam norweskiego, starszego męża. Pewnie, że mnie to irytowało, ale odpowiadałam na to z humorem. Wierzę, że takie pytania są po prostu oznaką ciekawości albo ignorancji. Nie złej woli. Magdalena: A co najlepszego spotkało Cię w Krainie Fiordów? Ilona: Wiele rzeczy. Spotkałam wspaniałych ludzi, miewam absolutnie metafizyczne spotkania z przyrodą, nauczyłam się większego spokoju i równego oddechu. Ale z drugiej strony nigdy się tu nie poczułam, jak w domu i nie wiem, czy kiedykolwiek się tak poczuję. Magdalena: Ja mam wręcz odwrotnie. Podczas pandemii powstała Twoja pierwsza opowieść dla dzieci “Przyjaciel Północy". Który rodzaj literatury jest bliższy Twemu sercu? Ilona: Przyjaciel też jest trochę książką reporterską, bo wszystkie występujące w niej postaci istnieją naprawdę, większość przygód zdarzyła się naprawdę moim bohaterom albo mnie samej, i na tej podstawie powstała fabuła. Pisanie tej powieści było świetną zabawą. Po jej napisaniu mam ciągle wrażenie, że naprawdę tropiliśmy szajkę kłusowników. Magdalena: To interesujące. Jestem ciekawa, jak wygląda miejsce, w którym powstają Twoje teksty? Ilona: Moje teksty powstają w wielu miejscach, bo dość często się przeprowadzam i przemieszczam. Tu, na północy Norwegii, nie mamy pociągów, więc kiedy tylko jestem w Polsce uwielbiam pisać w pociągach. Teraz piszę z Tromsø, moje biurko stoi przy oknie z widokiem na ośnieżone góry. Pod domem pasą się dwie mewy. Są już pierwsze kwiaty i zaraz będzie zielono. To dobra sceneria do pisania. Magdalena: Zdecydowanie tak! A Twoje ulubione miejsce w Norwegii, które koniecznie trzeba odwiedzić będąc w tym kraju? Ilona: Nie znam dobrze południa, więc mogę polecić miejsca na północy i jednym z moich ulubionych jest Vardø, miasto na końcu (albo, jak kto woli na początku) Norwegii. Jest tam ogrom nieba. Magdalena: Chciałabym się tam wybrać…. Wywiad autoryzowany. Redakcja i korekta wywiadu: Magdalena Kalwak. |
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękujemy za Twój komentarz. Pozdrowienia z krainy fiordów.