"Z początku emigracja była formą nieuświadomionej ucieczki. Dopiero post factum stała się wyzwoleniem" - Piotr Mikołajczak.

(...) I nawet jeśli był wtedy ktoś obok, nie dopuszczałem go do siebie. Nie pokazywałem się w całości. Odrzucałem miłość, przywiązanie i pomoc (...)” - Piotr Mikołajczak, autor książki „NOrWAY. Półdzienniki z emigracji”, opowiadającej o trudnej, ale zakończonej sukcesem drodze emigranta w Norwegii. Oprócz historii z Oslo, wraz z żoną, Bereniką Lenard napisali wspólnie dwa reportaże z Islandii.

Fotografia ze zbiorów P. Mikołajczaka

Magdalena Kalwak (KulTur): () Polonista, bibliotekarz, dziennikarz i muzyk amator po rozwodzie, z potwornym minusem na koncie i niewielkim arsenałem do walki o byt ()” - to Ty na początku drogi w krainie fiordów. Czy była to dla Ciebie także ucieczka i jednocześnie szansa na inne życie?

Piotr Mikołajczak: W tamtym czasie, czyli w połowie 2012 roku, wszystko było dla mnie lepsze od życia w stagnacji i zwodniczym poczuciu, że w Polsce mogę zmierzyć się z tym, co mnie spotkało. Nie miałem wyjścia. Złe decyzje, utracone zaufanie, postawienie na nieodpowiednich ludzi. Skutek to duże problemy finansowe, brak perspektyw i decyzja o wyjeździe. Świat powoli wychodził z kryzysu, w jaki popadł w 2008 roku, a to, co się za mną ciągnęło, zaczęło się tuż po jego rozpoczęciu.

Z początku emigracja była formą nieuświadomionej ucieczki. Dopiero post factum stała się wyzwoleniem. Norwegia była dla mnie fazą liminalną (faza liminalna – rytuał przejścia, w którym jednostka nie jest już tym, kim była dotychczas, ale nie jest jeszcze tym, kim stanie się za chwilę – przyp. red.)byłem w niej „zawieszony”. W pewnym sensie zrzuciłem starą skórę, a nowa się jeszcze nie pokazała. Pojawiła się dopiero, gdy nauczyłem się wielu rzeczy, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Bo gdy wyjeżdżasz z miejsca, które dobrze znasz, a do którego już nie pasujesz, wtedy każde doświadczenie wydaje się czymś nowym. Czasami wspaniałym, ale w większości jednak bolesnym, zwłaszcza, gdy musisz walczyć o przetrwanie. I właśnie to trzyletnie, subiektywne doświadczenie opisałem w „NOrWAY”.

KulTur: Zapewne większość naszych czytelników, którzy z pewnych względów zdecydowali się na emigrację, dokładnie wie, o czym mówisz. Porzuciłeś () wymarzoną od dziecka pracę w ciepłej, najprzytulniejszej bibliotece pod słońcem ()”. Czy myślisz, że bycie bibliotekarzem, które wiąże się również z czytaniem ogromu literatury powszechnej i poznawaniem przeróżnych form przekazu ludzkich myśli, ma wpływ na tworzenie własnych tekstów?

Piotr: Nie sądzę, że bycie bibliotekarzem predestynuje kogokolwiek do pisania własnych tekstów. Owszem, może pomóc, ale książek nie pisze się w ten sposób. Nie poznaje się życia, czytając tylko książki. Żeby stworzyć coś wartościowego i autentycznego, trzeba najpierw to przeżyć. A gdy masz już doświadczenia, czytanie książek niezwykle pomaga w samym procesie twórczym. Jako dziecko marzyłem o tym, by pisać dobre książki. Okazało się jednak, że dopiero zejście do prawdziwego „być albo nie być”, znalezienie się w skrajnej sytuacji, wykrzesało ze mnie tę umiejętność.

KulTur: Wielu pisarzom się to zdarza. Że te tłumione przez lata emocje, w końcu przelewają na papier, dzieląc się swoimi przeżyciami. I Tobie się to udało.

() Myślę, że książki są jak sny (…). Niektóre pamiętasz dobrze. Wbijają się w pamięć i powracają w dziwnych lub ważnych momentach życia. Inne blakną, wyparowują lub giną szybko ()”. Masz takie utwory literackie, które wyszły spod norweskich piór i Cię zachwyciły?

Piotr: Kiedyś fascynowała mnie literatura amerykańska, zarówno ta osadzona w popkulturze (King, Ketchum), jak i ta ambitniejsza: McCarthy, Roth, DeLillo, Pynchon. Kiedy przeczytałem „Tęczę grawitacji”, nie miałem pojęcia, że ktokolwiek może tak pisać. To było czyste, literackie szaleństwo. Dopiero później przyszedł zachwyt Północą. Literaturę norweską poznałem tak naprawdę na miejscu. Knut Hamsun, Per Petterson, Karl Ove Knausgård, Lars Saabye Christensen czy ostatnio coraz lepszy Jo Nesbø. Do ulubionych książek należą: „Moja walka”, „Przeklinam rzekę czasu”, „Zemsta” czy „Półbrat”.

KulTur: Warto sięgnąć do tych pozycji, jeśli ktoś jest ciekawy poznania skandynawskiej literatury. Ja dorzuciłabym niezmiennie utwory Henrika Ibsena, w których jestem zakochana od niepamiętnych czasów.

Od siedmiu lat nie mieszkasz już w krainie fiordów, lecz w Islandii, gdzie spełniasz swoje marzenia (mam na myśli „IceStory”), ale swoje przeżycia związane z Królestwem Norwegii zamieściłeś w książce noszącej tytuł: „NOrWAY PÓŁdzienniki z EMIGRACJI” (Wydawnictwo Otwarte, 2021), którą to zadedykowałeś tej właśnie grupie Polaków. Jednak na mediach społecznościowych obok miłych słów, pojawiały się też nieprzychylne komentarze. Skąd się w Polakach bierze taka zazdrość i nienawiść? Ta buta i niechęć do innych, którzy odważyli się opowiedzieć o swoich doświadczeniach.

Piotr: A czy znamy jakikolwiek utwór literacki, który nie miałby nieprzychylnych komentarzy? Nawet najpopularniejsze książki świata zbierają cięgi. I choć posługujemy się takimi określeniami, jak polska zazdrość czy nienawiść, to nie wiem czy są one adekwatne, bo te uczucia są uniwersalne. Najgorszą sytuacją dla twórcy jest obojętność, a tej w tym wypadku nie ma. Oceny, nawet jeśli w większości pozytywne, i tak nie mają w ostatecznym rozrachunku większego znaczenia. W Internecie każdy może napisać co chce, być anonimowym i wyżywać się na ludziach, którzy coś tworzą. Można też, zupełnie odwrotnie, zrobić sztuczny szum wokół dzieła, namówić znajomych, by napisali kilka pozytywnych słów. A i tak koniec końców, żeby stwierdzić czy coś jest w porządku, musisz to przeczytać sam. Grunt to przestać przejmować się anonimowymi opiniami. Dla mnie jedne z najważniejszych recenzji, jakie dostaję, to te od żony, redaktora i przyjaciół, z których wielu profesjonalnie zajmuje się literaturą od lat. Napiszą zawsze szczerze, co myślą. Równie ważne są listy od ludzi, którzy przeczytali książkę i postanowili napisać coś miłego. To niezwykle budujące i o wiele przyjemniejsze niż, nawet bałwochwalcza, opinia anonimowego internauty. Poza tym wiem, że napisałem szczerą książkę. Wszystko, co tam jest opisane, zdarzyło się naprawdę. Sposób pisania może się oczywiście komuś nie spodobać, ale nie zmienia to faktu, że wydając ten tom, miałem poczucie dobrze wykonanej pracy.

A odpowiadając na drugą część pytania, to pamiętam na początku, gdy pojawiły się pierwsze komentarze norweskiej Polonii: „On był tu tylko trzy lata? Ja mieszkam w Norwegii ponad dwadzieścia. Napisałbym taką książkę, że głowa mała!”. Chciałbym, bez zbędnej ironii powiedzieć, że naprawdę czekam na książki z Norwegii, w których ludzie będący od dziesiątek lat na emigracji, opiszą swoje przeżycia. Z przyjemnością przeczytałbym, jak wyglądała ta ścieżka trzydzieści czy czterdzieści lat temu lub przed wejściem do Unii, a także jak wygląda teraz, w 2022 roku. Ja opisałem jedynie trzyletni pobyt w tym kraju moimi oczami. Nie mówię, że tak wygląda emigracja Zbyszka, Klaudyny czy przeciętnego Marka. Tak wyglądała jedynie moja droga. Ostatnio mamy okazję obserwować w mainstreamowych mediach dyskusję o doświadczeniach Polaków w Norwegii. Z każdym kolejnym listem, wywiadem czy artykułem czytamy zupełnie inną historię. Pokazuje to, jak zróżnicowana jest nasza emigracja pod niemal każdym względem. Kiedyś ktoś wszystko to zbierze i opisze przyczyny, skutki i jakość polskiej bytności nad fiordami w statystykach, posiłkując się licznymi relacjami rodaków i wyjdzie z tego, wierzę w to, piękna synteza różnorodności.

Zdjęcie ze zbioru autora "NOrWAY".

KulTur: To prawda. Ilu ludzi, tyle opinii. A taki zbiór informacji o Polakach w Norwegii zapewne byłby interesujący i zaskakujący zarazem. Piszesz:() Wyjeżdżałem z Polski z niezdiagnozowaną depresją – ciemnym filtrem, przez który od początku spoglądałem na emigrację, ludzi wokół i samego siebie ()”. Czy podobnie, jak ja, zauważyłeś różnicę w podejściu do ludzi zmagających się z tą bezwzględną chorobą w Norwegii i w Polsce? W kraju naszych przodków, to wciąż wstyd pójść do psychologa, aby uzyskać pomoc. W Królestwie Norwegii dostrzegane jest to, że choruje nie tylko ciało, ale i dusza.

Piotr: Tak. Zarówno w Norwegii, jak i na Islandii, depresja jest postrzegana, jako poważna choroba. Równie fizyczna, jak rak czy zwichnięte ramię. W Polsce spotykałem się z opiniami, że psychologowie są dla słabych. Dla tych, którzy nie potrafią poradzić sobie z własnymi problemami. Dla osobników, którym ktoś musi mówić, jak postępować. To albo słowa ludzi o niskiej wrażliwości, albo takich którzy starają się nie mierzyć z własnymi demonami. Przypomina mi się wtedy kwestia z „Poranku Kojota”: „Jaki ty jesteś twardy. Ale ty masz silną psychikę”. Z Polski wyjechałem z depresją, długami i z rozbitym życiem osobistym. Wystarczyły trzy lata by zamknąć sprawy finansowe, poznać najlepszą osobę pod słońcem, a dwa lata później nauczyć się radzić sobie z depresją. Norwegia bardzo mi w tym pomogła, choć znalazłem się w niej jako człowiek połamany, skrzywdzony. Sprawiałem wrażenie wiecznie porozklejanego, jak źle złożony model. Takich samych ludzi najczęściej spotykałem na swojej drodze. Zatopionych w depresji, narzekających na rodzinę i szefostwo, pijących by zapomnieć o tym, co zostawili w Polsce, a do czego nie wiadomo czy w ogóle wrócą. To o takich połamanych, jak ja w tamtym czasie, jest ta książka. Obok nich istnieje, niewspominana przeze mnie w „NOrWAY”, inna tkanka polskiego społeczeństwa: ludzie pracujący w służbie zdrowia, administracji, na uczelniach, jako adwokaci czy naukowcy. Kiedy pracowałem na budowach, nosiłem ciężkie meble albo sprzątałem, pragnąłem dostać się do tego świata, by pracować jak dawniej, w bibliotece lub w szkole. Dziś nie wyobrażam sobie, bym mógł kiedykolwiek wrócić do tych zawodów. Zauważyłem, jak ważny jest dla mnie balans pomiędzy byciem w ruchu, a siedzeniem przy komputerze. Istotną częścią mojej pracy są też podróże. Odczuwam głód przestrzeni, gdy zbyt długo jestem w zamknięciu.

KulTur: To budujące, że będąc w zupełnie obcym kraju na emigracji, można liczyć na pomoc, i równocześnie smutne, że we własnej Ojczyźnie jest trudniej o takie wsparcie. () By się podnieść, potrzeba chwili szaleństwa. Trzeba wypłynąć na środek jeziora z workiem kamieni i zdecydować ()” - jak długo trwała Twoja chwila szaleństwa? Czy był przy Tobie ktoś, kto pomógł Ci się podnieść? Lub coś, co pomagało przetrwać?

Piotr: Chwila szaleństwa trwała grubo ponad dwa lata. Nie dbałem wtedy o zdrowie, samopoczucie, relacje. Liczyło się tylko to, by zarobić, oddać, mieć spokój. Podejmowałem się każdej pracy. Od remontów i sprzątania po zmarłych, po mycie okien na wysokościach, zmywak czy skręcanie mebli. Zrobiłem w międzyczasie sporo kursów, bo przecież nigdy nic nie wiadomo, zawsze coś może ci się przydać. I nawet jeśli był wtedy ktoś obok, nie dopuszczałem go do siebie. Nie pokazywałem się w całości. Odrzucałem miłość, przywiązanie i pomoc. Miałem plan do wykonania. On był najważniejszy. Ale w pewnym momencie wydarzyło się coś, co wytrąciło mnie z tego marazmu. Pozwoliło spojrzeć na siebie inaczej. Przekuć niepotrzebne lub ciążące mi cechy w coś dobrego. Zacząłem terapię i powolne wychodzenie z ciemności. Pół roku później poznałem przyszłą żonę.

KulTur: To zapewne był trudny czas dla Ciebie, ale najważniejsze, że pokonałeś swoje demony, i spotkałeś na swej drodze właściwych ludzi.

W „NorWAY” napisałeś: () Nowy kraj, nowi ludzie, nowe sny ()”. Faktycznie zacząłeś śnić inaczej?

Piotr: Oczywiście! Pozwól, że nawiążę znów do polskiego kina, tym razem „Seksmisji”. Jeden z bohaterów wypowiada tam kwestię: „Zapamiętajcie co się wam przyśni na nowym miejscu. Sny to bardzo ważna rzecz”. To zdanie towarzyszy mi od około trzydziestu lat. Zawsze wielką wagę przywiązywałem do tego, co dzieje się w mózgu podczas snu, prowadziłem nawet dziennik, w którym zapisywałem co mi się śniło. W Norwegii faktycznie zacząłem śnić inaczej. Sny stały się o wiele wyraźniejsze, zwłaszcza, gdy stresowałem się spotkaniem o pracę czy tym, że zaśpię na następny dzień po osiemnastu godzinach roboty. Często mózg, gdy ciało było zmęczone, oszukiwał mnie i stwarzał w snach przyjemne rzeczy, zmuszając mnie bym odpoczywał i śnił dalej. Pokazywał wizje, przez które nie chciało mi się budzić. Dziś, kiedy jestem spełniony i szczęśliwy, nie przywiązuję już większej wagi do snów. Dawniej wstawałem co rano z mdlącym lękiem. Teraz budzę się z wdzięcznością.

KulTur: Dla mnie śnienie jest równie ważne. A będąc w Norwegii, najbardziej lubiłam, kiedy po raz pierwszy zaczęłam śnić po norwesku. Czasem dzięki snom właśnie można rozwiązać jakiś problem. Wielu emigrantów dotykają ciężkie i trudne sytuacje. Ty poznałeś m.in. takie historie: () - Moim dzieciakom pospłaciłem pożyczki – odzywa się Krzysztof. Kupiłem mieszkania, samochody od Niemców i sprzęty do domu. Więc im powiedziałem po ośmiu latach (…), że bajka się skończyła. Teraz Sezam sobie trzeba samemu znaleźć, no i że ze mnie już nie będzie Ali baba, a z nich rozbójniki ()” lub () - Ja to już mojej nie wysyłam – mówi Paweł. - Przez cztery lata, kurwa, wysyłałem, bo myślałem, że ślę na moje, a mi jej fagas wyrobił dwa dzieciaki. Przez lata mi kołatał starą, od kiedy wyjechałem pierwszy raz ()”. Myślisz, że wpływ na takie zachowania miało dorastanie w czasach komunizmu (myślę o pokoleniu czterdziesto, czy pięćdziesięciolatków), kiedy to panoszyło się złodziejstwo i kłamstwa? A co z młodymi ludźmi, którzy oszukują swoich pracujących za granicą rodziców, aby wyłudzić pieniądze?

Piotr: Choć sam nie pamiętam okresu komunizmu, bo byłem za młody, spotkałem w Norwegii czy na Islandii sporo ludzi, których dotknęły te czasy. Niektóre z tych osób często nie mogą oprzeć się by kombinować, robią tak, by coś pasowało jedynie im, żyją w fałszywym przeświadczeniu o sobie i o innych, zaprzeczając oczywistym prawdom. Lubią być w XXI wieku w naiwnej Norwegii. Można coś podwędzić, skrobnąć jakąś drobnicę albo pokazać swoją wyższość. Opisałem kilka takich osób w „NOrWAY”. A młodzi ludzie, którzy oszukują własnych rodziców dla pieniędzy, codziennie wstają rano i muszą patrzeć w lustro. Jeśli im to nie przeszkadza, to mają problem. Życie ze świadomością, że wykorzystuje się tak ważne osoby musi być ciężkie.

KulTur: O, tak! Masz rację. A jak myślisz? Czy jest jakaś wspólna przestrzeń, jakiś wspólny punkt, gdzie spotyka się Norwegia z Polską?

Piotr: Oczywiście. Mnóstwo jest takich rzeczy. Żyjemy w globalnej wiosce, więc jedyną barierą, jaka ogranicza takie spotkania jest język. Zresztą, jak ludzie mają otwarte głowy, to wspólne punkty tworzą się same. Kultura, sport, gospodarka, dofinansowania, relacje międzyludzkie. Nie wiem nawet czy jest jakiś punkt, przy tak licznej Polonii, w którym się nie spotykamy. Wyjątkowość polsko - norweskich relacji będzie jeszcze rosła z czasem, gdy zacznie dorastać kolejne pokolenie Polaków urodzonych już w Skandynawii.

KulTur: Na pewno będą to już inne punkty styczne, niż obecnie. Jakim jednym słowem określiłbyś krainę fiordów?

Piotr: Opisać Norwegię jedynym słowem jest zdecydowanie trudno. Ale gdybym mógł użyć dwóch, powiedziałbym: skomplikowany raj lub melancholijna równowaga.

KulTur: Bardzo ciekawe określenia. Podobają mi się. Przenieśmy się teraz do Islandii, gdzie wraz ze swoją żoną Bereniką, właśnie przekazaliście tantiemy z książki Szepty Kamieni. Historie z opuszczonej Islandii” (Wydawnictwo Otwarte) w ręce polskich medyków wspierających żołnierzy na ukraińskim froncie. To piękny gest. Ale także skończyliście pisać Waszą trzecią wspólną książkę. O czym będzie?

Piotr: Zrobiliśmy tak, jak obiecaliśmy tuż po rozpoczęciu tej bezsensownej wojny. Ukraina potrzebowała i nadal potrzebuje pomocy. Nie tylko od nas, Polaków, ale i od całego świata. Dzielenie się, to bardzo dobra, polska cecha. Na początku roku nasz naród okazał niezwykłe serce Ukraińcom. Cieszymy się, że i my, mieszkając daleko, mogliśmy przekazać naszą cegiełkę na ten cel.

A jeśli mowa o nowej książce, choć nie mogę zbyt wiele zdradzić, powiem jedynie, że mierzymy się po raz pierwszy z powieścią. Będzie o zbrodni i karze, emigracji, trudnych relacjach rodzinnych i demonach przeszłości. Czytelnicy przeczytają o pięknie Islandii oraz Polski, ale znajdą też w książce sporo o ich ciemniejszych stronach. Akcja dzieje się na wyspie i w naszym kraju, a główny bohater jest bardzo skomplikowanym, dziwnym, ale chyba fajnym facetem. Premiera tomu pierwszego w pierwszej połowie 2023.

KulTur: Brzmi tajemniczo i intrygująco. Realizujesz się także w swoim studio nagrań. Jak idzie praca z pełnometrażowym słuchowiskiem na podstawie „NOrWAY”? Czym jeszcze się zajmujesz? Czy właśnie tu i teraz, spełniają się Twoje marzenia?

Piotr: NOrWAY” jest już w fazie produkcji. Powstaje ścieżka dźwiękowa do słuchowiska, która niemal w całości będzie skomponowana przez DJ'a Mathiasa Novę. W studio nagrywam właśnie pierwsze rozdziały książki i kompletuję aktorów. We wrześniu byłem w Oslo, by nagrać dźwięki miasta. Chciałbym, by wszystko, co znajdzie się w nagraniu było autentyczne. Zaraz po „NOrWAY” będziemy też realizować słuchowisko „Szepty Kamieni”.

Pytasz o marzenia. Od kiedy zamieszkałem na wyspie, spełniłem niemal wszystko, co sobie założyłem, wyjeżdżając z Polski. Mam szczęśliwy związek, wspaniałych przyjaciół i dobrych znajomych. Napisałem kilka książek. Od lat pracuję jako przewodnik po Islandii w firmie IceStory, jeżdżąc po jednym z najpiękniejszych krajów na świecie. To daje mi naprawdę ogromną radość. Ponadto nagrywam audiobooki (dzięki którym przetrwałem w Norwegii i nie umarłem z nudów podczas tysięcy godzin spędzonych w pracy), a ostatnio tworzę też muzykę. Do pełni szczęścia został jeszcze tylko mały dom nad oceanem oraz szklarnia pełna ziół i pomidorów. I kot. Kot, to ostatni element, który perfekcyjnie dopełni tę całość.

KulTur: I tego Ci życzę!


* Wszystkie cytaty zamieszczone w rozmowie pochodzą z książki Piotra Mikołajczaka NOrWAY. PÓŁdzienniki Z EMIGRACJI”.



Wywiad autoryzowany.


Redakcja i korekta tekstu: Magdalena Kalwak.



Komentarze

  1. Rozmowa świetna, ale czerwone tło baaaaaardzo boli w oczy. Trudno mi było przeczytać ten tekst na raz, choć wcale nie jest jakis długi. :( To tło jest bardzo niekorzystne i utrudnia czytanie... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło czytać, że wywiad się podoba. Dziękuję :). I przykro, że zbyt ciężko się czytało. Jednak kolory na stronie/blogu nawiązują do flag Polski i Norwegii i dlatego też w przeważającej ilości jest kolor czerwony, biały i niebieski. Pozdrowienia z krainy Wikingów.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękujemy za Twój komentarz. Pozdrowienia z krainy fiordów.