Recenzja książki Marty Motyl: „Munch. Nie tylko Krzyk” (Wydawnictwo LIRA, 2024).

 „(...) (Nad)wrażliwy Munch doświadczał z podwójną – o ile nie z potrójną – siłą traum z dzieciństwa wskutek utraty matki i siostry, aktualnego stanu relacji z rodziną, związków z bohemą i femme fatale, wojny płci (...). Wszystkie powyższe nie tylko głęboko przeżywał, lecz także głęboko przetwarzał (...). Żeby zmniejszyć ich ciężar, musiał malować. Zatem, co tylko przeżywał, pokazywał w zwierciadle swoich obrazów, nawet jeśli czasem w krzywym zwierciadle. Stąd przyznawał: „Moja twórczość to właściwie świadectwo o mnie samym i próba wyjaśnienia sobie samemu mojego stosunku do świata – wypływa więc właściwie ze swoistego egoizmu”. Jednak zaraz dodawał: „Ale zawsze mam nadzieję, że dzięki niej pomogą innym osiągnąć pewne zrozumienie” - fragment najnowszej książki Marty Motyl: „Munch. Nie tylko Krzyk” (Wydawnictwo LIRA, 2025), która zabiera czytelnika do świata najwybitniejszego norweskiego artysty jakim jest Edvard Munch. Odkrywając tajemnice malarza i zaklęte w obrazach jego własne życie. Życie pełne smutku, melancholii i rozczarowań, ale także niezwykłych obrazów, nastrojów i miłości. I mnie Marta (pisarka i historyczka sztuki, autorka kolaży) tam zabrała.

Fotografia za: Wydawnictwo LIRA.

Swój egzemplarz otrzymałam w ramach współpracy recenzenckiej, a przepiękna dedykacja od autorki: „(...) z życzeniami lektury, która ożywi przed Tobą świat Muncha. Niech książka odsłoni przed Tobą jeszcze więcej sekretów ukrytych w obrazach Twojego ulubieńca!” jeszcze bardziej rozbudziła moją ciekawość czytelniczą. I nie zawiodłam się! Wkroczyłam do świata Edvarda Muncha i przez te kilkanaście dni byłam tuż obok artysty. Od jego urodzin: „(...) Edvard przyszedł na świat, jako drugie z pięciorga dzieci laury i Christiana, 12 grudnia 1863 roku, na farmie Engelhaug koło Løten, w okręgu Hedmark, położonym w południowej części Norwegii. Spodziewano się, że słabiutki noworodek nie przeżyje mrozów, więc natychmiast wezwano pastora, żeby chrzest ocalił duszyczkę od potępienia. Mimo to chłopczyk przeżył, choć w dorosłości nie dostrzegał w tym uśmiechu losu. Przeciwnie - wykazywał stuprocentową pewność, że jego kołyskę zamiast aniołów otaczały demony: chorób, szaleństwa, śmierci. Na domiar złego twierdził, że nie odstępowały go na krok przez całe życie. Nie odegnał ich, więc z nimi tworzył. Nie odegnał ich, więc tworzył im na przekór (...)”, poprzez zamiłowania z dzieciństwa: „(...) do legendy przeszła opowieść, że jako siedmiolatek (!) Edvard wyrysował węglem na podłodze procesję niewidomych. Zobaczył ją na spacerze, a w swoim szkicu ujął nawet niepewność ruchów uczestników pochodu. Niemniej jako dziecko działał wszechstronnie – nie tylko jako realista, ale także jako fantasta – ilustrując norweskie sagi, które pochłaniał pasjami (...)”, lata studenckie: „(...) Za przekazem Muncha seniora, Munch junior zaczął studiować architekturę, ale dość nieregularnie, ponieważ problemy zdrowotne nie pozwalały mu złapać rytmu. Zresztą architektura architekturą, a ambicje malarskie ambicjami. W ich ramach nasz student sięgnął po farby olejne i na swoim pierwszym obrazie w tej technice wymalował Stary kościół Aker (1881).


Romański kloc wznosi się ponad gęstwiną klocków domów, na białym wzgórzu okrytym śnieżną pierzyną, pod mroźnym niebem zimy przypominającym przezroczystą tkaninę, przez którą przebija poświata – dzieło słońca (...)”, poprzez pierwsze portrety, jak:


„(...) Doktor Christian Munch na sofie (1881) nie ma w sobie ani krzty sztuczności. Sposoby wciśnięcia się w fotel, wyciągnięciu płachty gazety, podparciu brody dłonią zamyśleniu ojciec wydaje się oddany przez syna w skali jeden do jednego. Poducha i obrus dopełniają obrazu bycia przyłapanym we własnym domowym zaciszu. Nie licząc miękkich mebli i dodatków, wrażenie przytulności wywołuje stonowana paleta beżów, brązów, szarości. Portret ojca jest dowodem na to, że nawet jako młody malarz Edvard potrafił tworzyć niewymuszone, nasycone intymnością i nastrojowością wizerunki. Wszak to jeden z pierwszych poważnych portretów w jego dorobku! (...)”, i pierwsze miłości: „(...) Problemy zaczęły się, od jego pierwszego zakochania począwszy. Latem 1885 roku, przebywając z rodziną w nadmorskiej miejscowości Borre, Edvard poznał femme fatale numer jeden, mianowicie Emilię vel Milly Thaulow, kobietę starszą od siebie o cztery lata i zamężną. Smukła piękność o delikatnych rysach, rudowłosa i zielonooka (...) każdy jeden oglądał się za taką damą (i pewnie każda jedna). Jakże za tym miałaby nie wpaść w oko czujne i czułe jak żadne inne? (...)”, aż po dzień śmierci: „(...) 23 stycznia 1944 roku, wstał i urządził sobie spacer po domu. Co z tego, skoro po południu gorsze samopoczucie złożyło go z powrotem do łóżka. Punkt osiemnasta odszedł we śnie. Przyczyną śmierci było nagłe zatrzymanie krążenia (...)”.


Zdjęcie za: Wydawnictwem LIRA.

Jak zachęca wydawca: „Krzyk Edvarda Muncha jest na tyle wyrazistym i wymownym obrazem, że został przekształcony w emotikon oznaczający strach. Jednak w swoim malarstwie Munch oddawał całą paletę uczuć: od miłosnych rozkoszy po refleksje nad przemijaniem, mistrzowsko łącząc prostotę form z siłą barw. Dzisiaj jego obrazy działają na widzów z całego świata, ponieważ są jak lustro, w którym każdy może zobaczyć odbicie swoich pragnień i lęków”. I Wy możecie je zobaczyć czytając tę książkę.


„Munch. Nie tylko Krzyk” to niezwykła forma prezentacji tak wyjątkowej postaci, jaką jest po dziś dzień Edvard Munch.


Gorąco polecam - Magdalena Kałwak (autorka książki: „Niezapominajka, czyli o tym, o czym nie da się zapomnieć. Historia prawdziwa”, wydawnictwo Ridero, 2024).


Jeśli zaś chcecie bliżej poznać autorkę tej niezwykłej książki, zapraszam do mojej z nią rozmowy na portalu KulTur: https://portalkultur.blogspot.com/2024/12/z-marta-motyl-o-munchu-sztuce-i-pracy.html.


Współpraca recenzencka z Wydawnictwem LIRA.






Komentarze