„Z książkami jest jak z myślami (...)" - Kinga Plisko.
„Z książkami jest jak z myślami – nie można „sadzić” myśli – ostów, zalęknionych wątpliwości i oczekiwać, że zakwitną fiołki – spełnione marzenia, oraz z ludźmi – nie można otaczać się marudami i oczekiwać, że uskrzydlą!” - Kinga Plisko.
Foto: Paulina Gacek. |
KulTur
(Magdalena Kalwak): Witam
Cię na portalu
kulturalno-podróżniczym KulTur-gdzie
Norwegia spotyka się z Polską. Nazwę KulTur
(połączenie dwóch norweskich słów: Kultur, czyli kultura, i Tur,
czyli wycieczka, podróż) stworzyłam, aby przybliżać Polakom
Norwegię, a Norwegom Polskę. Kulturalnie :). Gdzie według Ciebie
Norwegia spotyka się
z Polską?
Kinga
Plisko:
W
sercu - mamy te same ludzkie pragnienia.
KulTur: Piękna odpowiedź. Już od wielu lat mieszkasz w Oslo. Jak wspominasz swoje początki w kraju Ibsena, Griega i Nesbø?
Kinga Plisko: Przeprowadziłam się w grudniu. Przed restauracjami były zapalone promienniki, można było siedzieć na zewnątrz i było cieplutko. Pachniało powietrze. Leżały na ławkach skóry, koce, można było opatulić nimi nogi. Nikt ich nie brał. To trwanie kocy – wiesz, co mam na myśli, fascynowało mnie... I czysta, pyszna woda, którą pijemy z kranu. Mnie, bywalczynię Targów Medycyny Naturalnej, zwolenniczkę Tradycyjnej Medycyny Chińskiej ta woda zachwycała. I to, że miałam rację, że z kranu powinna taka woda lecieć. Że nie można wmawiać społeczeństwu, że ma pić wodę z plastikowych butelek, bo to barbarzyństwo. Zafascynowała mnie „serdeczność ulicy", napotkanych ludzi; człowieczeństwo.
KulTur: Piękna odpowiedź. Już od wielu lat mieszkasz w Oslo. Jak wspominasz swoje początki w kraju Ibsena, Griega i Nesbø?
Kinga Plisko: Przeprowadziłam się w grudniu. Przed restauracjami były zapalone promienniki, można było siedzieć na zewnątrz i było cieplutko. Pachniało powietrze. Leżały na ławkach skóry, koce, można było opatulić nimi nogi. Nikt ich nie brał. To trwanie kocy – wiesz, co mam na myśli, fascynowało mnie... I czysta, pyszna woda, którą pijemy z kranu. Mnie, bywalczynię Targów Medycyny Naturalnej, zwolenniczkę Tradycyjnej Medycyny Chińskiej ta woda zachwycała. I to, że miałam rację, że z kranu powinna taka woda lecieć. Że nie można wmawiać społeczeństwu, że ma pić wodę z plastikowych butelek, bo to barbarzyństwo. Zafascynowała mnie „serdeczność ulicy", napotkanych ludzi; człowieczeństwo.
KulTur:
O
tak! Norweska woda ma wyjątkowy smak. W
Polsce miałaś rodzinę, pracę na uczelni, publikacje. Co skłoniło
Cię do wyjazdu?
Kinga Plisko: Nie chciałam być dłużej obywatelką. Chciałam poczuć się w państwie człowiekiem, zobaczyć, jak to jest, jakiego to rodzaju czucie. Dałam nawet temu upust
w eseju Metalowy kogut, za który zdobyłam wyróżnienie w konkursie poetyckim, organizowanym przez Górnośląskie Towarzystwo Literackie, w jury którego zasiadał mój nieżyjący już profesor, Tadeusz Kijonka. Człowiek kontra obywatel – tekst możesz przeczytać w archiwalnym wydaniu czasopisma „Śląsk” (Nr 7 9165)), umieściłam też przedruk na Norway24.pl. Tam można odkryć powody mojego wyjazdu. (Nie miałam etatu na uczelni, pisałam doktorat w Instytucie Nauk o Literaturze Polskiej Uniwersytetu Śląskiego).
KulTur: Czym Twoim zdaniem różni się Norwegia od Polski?
Kinga Plisko: Pracuję z nauczycielami z Tanzanii, Indii, Somalii, Turcji, z Norwegami – nic nas nie różni – każdy człowiek pragnie być zdrowy, wolny, kochany, pragnie realizować swoje marzenia i kochać. Pragnie godnie żyć. A świat? Każdy go ocenia
z własnej perspektywy, z punktu widzenia własnej tożsamości. To Einstein powiedział,
że nie ma rzeczywistości samej w sobie, są tylko obrazy widziane z różnych perspektyw. Mój świat jest zawsze zaczarowany. Ja nie widzę błota po ulewie, ja zawsze znajdę kałużę
w kształcie serca… I przykładam tę moją tęskną, kolorową duszę czasem w monumentalne, chłodne, surowe miejsce norweskiej rzeczywistości i wiem, że tam też są serca. Kryształowe, z lodu…
KulTur: W Norwegii jest zdecydowanie większa różnorodność kulturowa, ale też większa tolerancja i akceptacja drugiego człowieka, niż w naszej Ojczyźnie. Norway24.pl to portal, którym zarządzasz od lat. Miałam tę niebywałą przyjemność bycia vice-redaktorką i go współtworzyć.
Ale pracujesz również w swojej wymarzonej szkole norweskiej. Jakie widzisz podobieństwa, a jakie różnice pomiędzy pracodawcami w obu krajach? Jakie masz doświadczenia w tym zakresie?
Kinga Plisko: Znalazłam tu szkołę z marzeń, gdzie człowiek człowiekowi człowiekiem. I gdzie dzieci nie płaczą i nie bolą je brzuchy ze strachu. Szkołę, gdzie w drzwiach codziennie rano stoi szefowa, rozkłada ręce, żeby nas przytulić, uśmiecha się i pyta, co słychać. My potem tak witamy naszych uczniów w klasach i w drzwiach szatni. W czasie zarazy mamy alternatywne metody przytulania (śmiech). Mówimy sobie wszyscy po imieniu – uczniowie do nas również. Nie krzyczymy, nie straszymy, pieczemy z uczniami ciasta, chodzimy na wycieczki, lubimy się i szanujemy. A kiedy okazuje się, że w grafiku coś się pomieszało i nie mam przerwy na lunch, przybiega do klasy szefowa (w Polsce to dyrektorka szkoły, tu ma imię) i mówi „Idź, jedz, ja ich popilnuję”. W piątki jest dzień gofra, pieczemy i jemy gofry. Pracownicy. Dzieci mają w szkolnym klubie maszynę do popcornu, który im robimy po lekcjach. Mamy pokoje pracy, biurka, pomoce. Raj na ziemi, szkolne niebo, tak myślę o mojej szkole…Wiesz, ja pamiętam, jak prosiłam rodziców w polskiej szkole, żeby złożyli się po złotówce, żebym kupiła do klasy ryzę papieru. To było takie smutne. W mojej szkole są pokoje, takie mini drukarnie i tam jest papier – całe sterty. Jak to zobaczyłam pierwszy raz, popłakałam się, było mi przykro, że w Polsce tak nie ma. Tu podręczników dzieci też nie kupują. Wszystko jest w szkole. Uczymy się gotować, szyć, uczymy się praktycznych rzeczy. I – ku mojej radości – jest pracownia malarska – i takie cudeńka, z których ja później wyczarowuję różne rzeczy z uczniami. I mamy salę kinową. Uśmiech i serdeczność nauczycieli w połączeniu z kolorowymi kryształkami i pełną lodówką produktów na ciasta. Magia, nie szkoła… (śmiech). Strasznie ich kocham, oni mnie chyba też, bo jak wiesz, całe ściany w mieszkaniu mam oklejone rysunkami. Co na nich jest? Wiadomo, serca… (śmiech). Uczniowie maja półgodzinne przerwy na lunch, podczas których oglądają specjalnie dla nich codziennie przygotowane wiadomości (mamy tablice interaktywne). Potem wychodzą na dwór na pół godziny. Kiedy ktoś z grona nauczycielskiego zaśpi, nikt mu nie grozi dyscyplinarką z wpisaniem do akt. Znajduje się zastępstwo, a cudownie obudzona czy obudzony (śmiech), jak już dobiegnie do pracy, wpada do klasy i tłumaczy uczniom, że nie wie jakim cudem (śmiech). Ale każdy się stara.
I kocha pracę, no bo jak nie biegać do takiej szkoły jak na skrzydłach, skoro jest tak fajnie
i przyjaźnie. Pracuję w mojej szkole jako asystentka. W każdej klasie w Norwegii jest asystent. I czasem nauczyciele przychodzą do szkoły ze swoimi psami, zabierają je na wycieczki, albo wylegują się na biurkach i dają się nam głaskać i miziać. I to jest super!
KulTur: Faktycznie brzmi, jak z bajki. Ja też wiele lat pracowałam w polskich bibliotekach szkolnych i wiem, jak to jest żebrać o każdy grosz na książki. Pamiętam, że jednym z Twoich ulubionych pisarzy jest Henrik Ibsen. Za co tak cenisz autora „Nory”, czy „Dzikiej kaczki”?
Kinga Plisko: Ibsen to taki norweski pozytywista – świat chciał naprawiać. Jak nasza Orzeszkowa. Przytoczę, żeby nie zanudzać, dwa cytaty, bo uważam, że są ważne – na kanwie pierwszego osnułam swoją książkę (”Książki zbójeckie” pozytywistów. W świecie lektur Dumasa, Mickiewicza, Zoli i innych (Tolkmicko)), która jest efektem moich naukowych fascynacji – intertekstualności – tropienia tekstów w tekście – im trudniej, im bardziej ukryty, zawoalowany przekaz, nawiązanie do książki, myśli, teorii, tym lepiej. Intertekstualność to moja naukowa miłość. Drugi jest na chodniku pod parlamentem w Oslo i można się o niego potknąć – to Ibsen i Ibsenowska „Mniejszość ma zawsze rację”. Herbert powie to dobitniej i ubierze w poezję – „Z prądem płyną tylko śmiecie”. A ten pierwszy to Orzeszkowa z „Dwóch biegunów”: „Jest bowiem na świecie książka – chleb, książka – wino, książka – skrzydło i książka – haszysz.”. I na kanwie tego cytatu opisałam w swojej książce nawiązania pisarzy do Biblii, romansów, utworów filozoficznych i „książek zbójeckich” (to z IV części „Dziadów”, Mickiewicza, to książki, które wprowadzają czytelnika w świat marzeń i wywierają „zabójczy” wpływ na jego osobowość). I tak, jak pisarze kreowali charakter bohaterów utworów lekturami, tak książki przez nich stworzone, modelują wnętrze nas, czytelników. Dlatego trzeba dobrze wybierać (śmiech). Z książkami jest jak z myślami – nie można „sadzić” myśli – ostów, zalęknionych wątpliwości
i oczekiwać, że zakwitną fiołki – spełnione marzenia oraz z ludźmi – nie można otaczać się marudami i oczekiwać, że uskrzydlą!
Nie uwielbiam Ibsena, zlituj się (śmiech). Ale uwielbiam kogoś na literę M.! (śmiech).
A swoją drogą, pomyślałaś, że dużo fajnych słów zaczyna się na literę „m”? Miłość. Mama. Morze. Muszelka. Marzenie. I mój M. No i marihuana (żartuję sobie).
Jest jeszcze „myśl” i „modlitwa”. Myśl jest zaczątkiem wszystkiego w naszym życiu,
a modlitwą można dokonać cudów. Wiem to, sprawdziłam.
KulTur: A jak już trafimy na malkontentów, to zawsze warto włączyć gramofon
i zanurzyć się w
i zanurzyć się w muzyce :). Czy dzieła Ibsena miały wpływ na Twój światopogląd? Na Twoje spojrzenie na jego ojczyznę?
Kinga Plisko: Ibsen w przekładzie Biblioteki Narodowej, Ibsen, w ostatnich przekładach – niejako kalkach językowych i Ibsen w oryginale, to jakby trzech różnych Ibsenów. To jest naukowo fascynujące. Jak i fakt, że na płaszczyźnie języka norweskiego, w oryginalnym utworze, nie spotykamy tylu zdrobnień, spieszczeń (deminutiva), a jeśli już pojawiają się afektonimy, to pochodzą z zupełnie innych klas semantycznych niż polskie zdrobnienia
i spieszczenia. W przypadku Ibsena, mowa tu o „Et dukkehjem” – „Dom lalki” – wprowadzając do dramatu ekspresywizmy, pieszczotliwe zdrobnienia, Autor umieścił je
w takim kontekście, że zamiast być wyrazem aprobaty, życzliwości, sympatii, stały się ironią, krytyką, wpędzając bohaterkę w samotność, spowodowaną warunkami, które wymuszały sztuczność i płytkość interakcji międzyludzkich. To temat mojego referatu na III Międzynarodowym Seminarium Naukowym na Uniwersytecie w Siedlcach. Artykuł doczekał się publikacji w tomie pokonferencyjnym Samotność – wybór czy los Literatura i kultura. Pod redakcją Beaty Walęciuk – Dejneki i Łukasza A. Wawryniuka. Ibsen mnie fascynuje językowo, pozytywizm i praca u podstaw nie (śmiech). Staję murem za Mickiewiczem, że „Czucie i wiara silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko”! („Romantyczność”).
KulTur: O tak! Do mnie też! Chociaż nie stronię od „szkiełka i oka”. Twoje mieszkanie w Oslo jest pełne magicznych przedmiotów, mebli i obrazów z duszą, z odrobiną tajemniczości. Można się tu zapomnieć i uspokoić myśli. Czy właśnie tu powstają Twoje teksty, obrazy? Czy siadasz w szlafroku, z papierosem w dłoni i lampką wina, z Ayą (kotką) na kolanach i tak zanurzasz się w swoim pisarsko-malarskim świecie?
Kinga Plisko: Wstaję w środku nocy, bo mi przyjdzie coś do głowy i potrafię pisać do rana. Mam zawsze w torebce ołówki, kartki, jakieś skrawki papieru, szafki oklejone urywkami tekstów, cytatów. Nie odbieram telefonów, kiedy piszę. A potem, o świcie, narzucam płaszcz na koszulę nocną i idę po lody na stację benzynową, albo do parku palić papierosy. W domu nie palę, w domu ma pachnieć ciasto i kwiaty. Jak piszę, nie jem, bo zapominam. Ale piję hektolitry czarnej kawy. Alkohol pije rzadko. Lubię szampana. O co pytałaś? Ach, Aya… Aya uwielbia bawić się zmiętymi kartkami papieru, które rzucam na dywan. Jest taką podręczną niszczarką (śmiech). Albo siedzi w swoim domku i zaczepia mnie łapą, kiedy piszę. I bez przerwy mnie liże i przytula się. Nazywam ją pieszczotliwie Aya – lizaczka. Maluję kwiatki – na obrazach, na meblach, które kupuję w sklepie ze starociami za rogiem. I wymyślam potrawy do gotowania z kwiatków np. akacje w cieście, albo fiołki kandyzowane na torcie bezowym Pavlova. Koniecznie z kremem kawowym. Nawet z Jolą Król napisałyśmy taką przepyszną i przepiękną książkę – potrawy z kwiatów, okraszone poezją z Joli fotografiami – i ona to wszystko ugotowała! Wyobrażasz sobie? To był piękny czas. Nasz czas. W każdą sobotę, raniutko, wysyłałam jej mailem dwa przepisy,
a kiedy zakwitły kwiatki, Jola leciała na łąkę, a potem robiła dżem z płatków maków, albo sałatkę ze stokrotek. I robiła piękne fotografie tych potraw. Prawie żeśmy wydały tę naszą książkę nakładem wydawnictwa norweskiego – książka miała być przetłumaczona na cztery języki, ale przyszła pandemia, problemy finansowe wydawnictwa i wszystko się odwlekło
w czasie. Tak myślę, to moja dewiza – to, że nie teraz, to znaczy, że później będzie lepiej! (śmiech).
KulTur: Czy tak właśnie powstała Twoja książka „Bóg daje znaki” (Wydawnictwo KOS)?
Kinga Plisko: Nie chciałam być dłużej obywatelką. Chciałam poczuć się w państwie człowiekiem, zobaczyć, jak to jest, jakiego to rodzaju czucie. Dałam nawet temu upust
w eseju Metalowy kogut, za który zdobyłam wyróżnienie w konkursie poetyckim, organizowanym przez Górnośląskie Towarzystwo Literackie, w jury którego zasiadał mój nieżyjący już profesor, Tadeusz Kijonka. Człowiek kontra obywatel – tekst możesz przeczytać w archiwalnym wydaniu czasopisma „Śląsk” (Nr 7 9165)), umieściłam też przedruk na Norway24.pl. Tam można odkryć powody mojego wyjazdu. (Nie miałam etatu na uczelni, pisałam doktorat w Instytucie Nauk o Literaturze Polskiej Uniwersytetu Śląskiego).
KulTur: Czym Twoim zdaniem różni się Norwegia od Polski?
Kinga Plisko: Pracuję z nauczycielami z Tanzanii, Indii, Somalii, Turcji, z Norwegami – nic nas nie różni – każdy człowiek pragnie być zdrowy, wolny, kochany, pragnie realizować swoje marzenia i kochać. Pragnie godnie żyć. A świat? Każdy go ocenia
z własnej perspektywy, z punktu widzenia własnej tożsamości. To Einstein powiedział,
że nie ma rzeczywistości samej w sobie, są tylko obrazy widziane z różnych perspektyw. Mój świat jest zawsze zaczarowany. Ja nie widzę błota po ulewie, ja zawsze znajdę kałużę
w kształcie serca… I przykładam tę moją tęskną, kolorową duszę czasem w monumentalne, chłodne, surowe miejsce norweskiej rzeczywistości i wiem, że tam też są serca. Kryształowe, z lodu…
KulTur: W Norwegii jest zdecydowanie większa różnorodność kulturowa, ale też większa tolerancja i akceptacja drugiego człowieka, niż w naszej Ojczyźnie. Norway24.pl to portal, którym zarządzasz od lat. Miałam tę niebywałą przyjemność bycia vice-redaktorką i go współtworzyć.
Ale pracujesz również w swojej wymarzonej szkole norweskiej. Jakie widzisz podobieństwa, a jakie różnice pomiędzy pracodawcami w obu krajach? Jakie masz doświadczenia w tym zakresie?
Kinga Plisko: Znalazłam tu szkołę z marzeń, gdzie człowiek człowiekowi człowiekiem. I gdzie dzieci nie płaczą i nie bolą je brzuchy ze strachu. Szkołę, gdzie w drzwiach codziennie rano stoi szefowa, rozkłada ręce, żeby nas przytulić, uśmiecha się i pyta, co słychać. My potem tak witamy naszych uczniów w klasach i w drzwiach szatni. W czasie zarazy mamy alternatywne metody przytulania (śmiech). Mówimy sobie wszyscy po imieniu – uczniowie do nas również. Nie krzyczymy, nie straszymy, pieczemy z uczniami ciasta, chodzimy na wycieczki, lubimy się i szanujemy. A kiedy okazuje się, że w grafiku coś się pomieszało i nie mam przerwy na lunch, przybiega do klasy szefowa (w Polsce to dyrektorka szkoły, tu ma imię) i mówi „Idź, jedz, ja ich popilnuję”. W piątki jest dzień gofra, pieczemy i jemy gofry. Pracownicy. Dzieci mają w szkolnym klubie maszynę do popcornu, który im robimy po lekcjach. Mamy pokoje pracy, biurka, pomoce. Raj na ziemi, szkolne niebo, tak myślę o mojej szkole…Wiesz, ja pamiętam, jak prosiłam rodziców w polskiej szkole, żeby złożyli się po złotówce, żebym kupiła do klasy ryzę papieru. To było takie smutne. W mojej szkole są pokoje, takie mini drukarnie i tam jest papier – całe sterty. Jak to zobaczyłam pierwszy raz, popłakałam się, było mi przykro, że w Polsce tak nie ma. Tu podręczników dzieci też nie kupują. Wszystko jest w szkole. Uczymy się gotować, szyć, uczymy się praktycznych rzeczy. I – ku mojej radości – jest pracownia malarska – i takie cudeńka, z których ja później wyczarowuję różne rzeczy z uczniami. I mamy salę kinową. Uśmiech i serdeczność nauczycieli w połączeniu z kolorowymi kryształkami i pełną lodówką produktów na ciasta. Magia, nie szkoła… (śmiech). Strasznie ich kocham, oni mnie chyba też, bo jak wiesz, całe ściany w mieszkaniu mam oklejone rysunkami. Co na nich jest? Wiadomo, serca… (śmiech). Uczniowie maja półgodzinne przerwy na lunch, podczas których oglądają specjalnie dla nich codziennie przygotowane wiadomości (mamy tablice interaktywne). Potem wychodzą na dwór na pół godziny. Kiedy ktoś z grona nauczycielskiego zaśpi, nikt mu nie grozi dyscyplinarką z wpisaniem do akt. Znajduje się zastępstwo, a cudownie obudzona czy obudzony (śmiech), jak już dobiegnie do pracy, wpada do klasy i tłumaczy uczniom, że nie wie jakim cudem (śmiech). Ale każdy się stara.
I kocha pracę, no bo jak nie biegać do takiej szkoły jak na skrzydłach, skoro jest tak fajnie
i przyjaźnie. Pracuję w mojej szkole jako asystentka. W każdej klasie w Norwegii jest asystent. I czasem nauczyciele przychodzą do szkoły ze swoimi psami, zabierają je na wycieczki, albo wylegują się na biurkach i dają się nam głaskać i miziać. I to jest super!
KulTur: Faktycznie brzmi, jak z bajki. Ja też wiele lat pracowałam w polskich bibliotekach szkolnych i wiem, jak to jest żebrać o każdy grosz na książki. Pamiętam, że jednym z Twoich ulubionych pisarzy jest Henrik Ibsen. Za co tak cenisz autora „Nory”, czy „Dzikiej kaczki”?
Kinga Plisko: Ibsen to taki norweski pozytywista – świat chciał naprawiać. Jak nasza Orzeszkowa. Przytoczę, żeby nie zanudzać, dwa cytaty, bo uważam, że są ważne – na kanwie pierwszego osnułam swoją książkę (”Książki zbójeckie” pozytywistów. W świecie lektur Dumasa, Mickiewicza, Zoli i innych (Tolkmicko)), która jest efektem moich naukowych fascynacji – intertekstualności – tropienia tekstów w tekście – im trudniej, im bardziej ukryty, zawoalowany przekaz, nawiązanie do książki, myśli, teorii, tym lepiej. Intertekstualność to moja naukowa miłość. Drugi jest na chodniku pod parlamentem w Oslo i można się o niego potknąć – to Ibsen i Ibsenowska „Mniejszość ma zawsze rację”. Herbert powie to dobitniej i ubierze w poezję – „Z prądem płyną tylko śmiecie”. A ten pierwszy to Orzeszkowa z „Dwóch biegunów”: „Jest bowiem na świecie książka – chleb, książka – wino, książka – skrzydło i książka – haszysz.”. I na kanwie tego cytatu opisałam w swojej książce nawiązania pisarzy do Biblii, romansów, utworów filozoficznych i „książek zbójeckich” (to z IV części „Dziadów”, Mickiewicza, to książki, które wprowadzają czytelnika w świat marzeń i wywierają „zabójczy” wpływ na jego osobowość). I tak, jak pisarze kreowali charakter bohaterów utworów lekturami, tak książki przez nich stworzone, modelują wnętrze nas, czytelników. Dlatego trzeba dobrze wybierać (śmiech). Z książkami jest jak z myślami – nie można „sadzić” myśli – ostów, zalęknionych wątpliwości
i oczekiwać, że zakwitną fiołki – spełnione marzenia oraz z ludźmi – nie można otaczać się marudami i oczekiwać, że uskrzydlą!
Nie uwielbiam Ibsena, zlituj się (śmiech). Ale uwielbiam kogoś na literę M.! (śmiech).
A swoją drogą, pomyślałaś, że dużo fajnych słów zaczyna się na literę „m”? Miłość. Mama. Morze. Muszelka. Marzenie. I mój M. No i marihuana (żartuję sobie).
Jest jeszcze „myśl” i „modlitwa”. Myśl jest zaczątkiem wszystkiego w naszym życiu,
a modlitwą można dokonać cudów. Wiem to, sprawdziłam.
KulTur: A jak już trafimy na malkontentów, to zawsze warto włączyć gramofon
i zanurzyć się w
i zanurzyć się w muzyce :). Czy dzieła Ibsena miały wpływ na Twój światopogląd? Na Twoje spojrzenie na jego ojczyznę?
Kinga Plisko: Ibsen w przekładzie Biblioteki Narodowej, Ibsen, w ostatnich przekładach – niejako kalkach językowych i Ibsen w oryginale, to jakby trzech różnych Ibsenów. To jest naukowo fascynujące. Jak i fakt, że na płaszczyźnie języka norweskiego, w oryginalnym utworze, nie spotykamy tylu zdrobnień, spieszczeń (deminutiva), a jeśli już pojawiają się afektonimy, to pochodzą z zupełnie innych klas semantycznych niż polskie zdrobnienia
i spieszczenia. W przypadku Ibsena, mowa tu o „Et dukkehjem” – „Dom lalki” – wprowadzając do dramatu ekspresywizmy, pieszczotliwe zdrobnienia, Autor umieścił je
w takim kontekście, że zamiast być wyrazem aprobaty, życzliwości, sympatii, stały się ironią, krytyką, wpędzając bohaterkę w samotność, spowodowaną warunkami, które wymuszały sztuczność i płytkość interakcji międzyludzkich. To temat mojego referatu na III Międzynarodowym Seminarium Naukowym na Uniwersytecie w Siedlcach. Artykuł doczekał się publikacji w tomie pokonferencyjnym Samotność – wybór czy los Literatura i kultura. Pod redakcją Beaty Walęciuk – Dejneki i Łukasza A. Wawryniuka. Ibsen mnie fascynuje językowo, pozytywizm i praca u podstaw nie (śmiech). Staję murem za Mickiewiczem, że „Czucie i wiara silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko”! („Romantyczność”).
KulTur: O tak! Do mnie też! Chociaż nie stronię od „szkiełka i oka”. Twoje mieszkanie w Oslo jest pełne magicznych przedmiotów, mebli i obrazów z duszą, z odrobiną tajemniczości. Można się tu zapomnieć i uspokoić myśli. Czy właśnie tu powstają Twoje teksty, obrazy? Czy siadasz w szlafroku, z papierosem w dłoni i lampką wina, z Ayą (kotką) na kolanach i tak zanurzasz się w swoim pisarsko-malarskim świecie?
Kinga Plisko: Wstaję w środku nocy, bo mi przyjdzie coś do głowy i potrafię pisać do rana. Mam zawsze w torebce ołówki, kartki, jakieś skrawki papieru, szafki oklejone urywkami tekstów, cytatów. Nie odbieram telefonów, kiedy piszę. A potem, o świcie, narzucam płaszcz na koszulę nocną i idę po lody na stację benzynową, albo do parku palić papierosy. W domu nie palę, w domu ma pachnieć ciasto i kwiaty. Jak piszę, nie jem, bo zapominam. Ale piję hektolitry czarnej kawy. Alkohol pije rzadko. Lubię szampana. O co pytałaś? Ach, Aya… Aya uwielbia bawić się zmiętymi kartkami papieru, które rzucam na dywan. Jest taką podręczną niszczarką (śmiech). Albo siedzi w swoim domku i zaczepia mnie łapą, kiedy piszę. I bez przerwy mnie liże i przytula się. Nazywam ją pieszczotliwie Aya – lizaczka. Maluję kwiatki – na obrazach, na meblach, które kupuję w sklepie ze starociami za rogiem. I wymyślam potrawy do gotowania z kwiatków np. akacje w cieście, albo fiołki kandyzowane na torcie bezowym Pavlova. Koniecznie z kremem kawowym. Nawet z Jolą Król napisałyśmy taką przepyszną i przepiękną książkę – potrawy z kwiatów, okraszone poezją z Joli fotografiami – i ona to wszystko ugotowała! Wyobrażasz sobie? To był piękny czas. Nasz czas. W każdą sobotę, raniutko, wysyłałam jej mailem dwa przepisy,
a kiedy zakwitły kwiatki, Jola leciała na łąkę, a potem robiła dżem z płatków maków, albo sałatkę ze stokrotek. I robiła piękne fotografie tych potraw. Prawie żeśmy wydały tę naszą książkę nakładem wydawnictwa norweskiego – książka miała być przetłumaczona na cztery języki, ale przyszła pandemia, problemy finansowe wydawnictwa i wszystko się odwlekło
w czasie. Tak myślę, to moja dewiza – to, że nie teraz, to znaczy, że później będzie lepiej! (śmiech).
KulTur: Czy tak właśnie powstała Twoja książka „Bóg daje znaki” (Wydawnictwo KOS)?
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękujemy za Twój komentarz. Pozdrowienia z krainy fiordów.