Z książkami jest jak z myślami – nie można „sadzić” myśli – ostów, zalęknionych wątpliwości i oczekiwać, że zakwitną fiołki – spełnione marzenia, oraz z ludźmi – nie można otaczać się marudami i oczekiwać, że uskrzydlą!” - Kinga Plisko. 

Foto: Paulina Gacek.

KulTur (Magdalena Kalwak): Witam Cię na portalu kulturalno-podróżniczym KulTur-gdzie Norwegia spotyka się z Polską. Nazwę KulTur (połączenie dwóch norweskich słów: Kultur, czyli kultura, i Tur, czyli wycieczka, podróż) stworzyłam, aby przybliżać Polakom Norwegię, a Norwegom Polskę. Kulturalnie :). Gdzie według Ciebie Norwegia spotyka się
z Polską?
Kinga Plisko: W sercu - mamy te same ludzkie pragnienia.
KulTur: Piękna odpowiedź. Już od wielu lat mieszkasz w Oslo. Jak wspominasz swoje początki w kraju Ibsena, Griega i Nesbø?
Kinga Plisko: Przeprowadziłam się w grudniu. Przed restauracjami były zapalone promienniki, można było siedzieć na zewnątrz i było cieplutko. Pachniało powietrze. Leżały na ławkach skóry, koce, można było opatulić nimi nogi. Nikt ich nie brał. To trwanie kocy – wiesz, co mam na myśli, fascynowało mnie... I czysta, pyszna woda, którą pijemy z kranu. Mnie, bywalczynię Targów Medycyny Naturalnej, zwolenniczkę Tradycyjnej Medycyny Chińskiej ta woda zachwycała. I to, że miałam rację, że z kranu powinna taka woda lecieć. Że nie można wmawiać spółeczeństwu, że ma pić wodę z plastikowych butelek, bo to barbarzyństwo. Zafascynowała mnie "serdeczność ulicy", napotkanych ludzi; człowieczeństwo.
KulTur: O tak! Norweska woda ma wyjątkowy smak. W Polsce miałaś rodzinę, pracę na uczelni, publikacje. Co skłoniło Cię do wyjazdu?
Kinga Plisko: Nie chciałam być dłużej obywatelką. Chciałam poczuć się w państwie człowiekiem, zobaczyć, jak to jest, jakiego to rodzaju czucie. Dałam nawet temu upust
w eseju Metalowy kogut, za który zdobyłam wyróżnienie w konkursie poetyckim, organizowanym przez Górnośląskie Towarzystwo Literackie, w jury którego zasiadał mój nieżyjący już profesor, Tadeusz Kijonka. Człowiek kontra obywatel – tekst możesz przeczytać w archiwalnym wydaniu czasopisma „Śląsk” (Nr 7 9165)), umieściłam też przedruk na Norway24.pl. Tam można odkryć powody mojego wyjazdu. (Nie miałam etatu na uczelni, pisałam doktorat w Instytucie Nauk o Literaturze Polskiej Uniwersytetu Śląskiego).
KulTur: Czym Twoim zdaniem różni się Norwegia od Polski?
Kinga Plisko: Pracuję z nauczycielami z Tanzanii, Indii, Somalii, Turcji, z Norwegami – nic nas nie różni – każdy człowiek pragnie być zdrowy, wolny, kochany, pragnie realizować swoje marzenia i kochać. Pragnie godnie żyć. A świat? Każdy go ocenia
z własnej perspektywy, z punktu widzenia własnej tożsamości. To Einstein powiedział,
że nie ma rzeczywistości samej w sobie, są tylko obrazy widziane z różnych perspektyw. Mój świat jest zawsze zaczarowany. Ja nie widzę błota po ulewie, ja zawsze znajdę kałużę
w kształcie serca… I przykładam tę moją tęskną, kolorową duszę czasem w monumentalne, chłodne, surowe miejsce norweskiej rzeczywistości i wiem, że tam też są serca. Kryształowe, z lodu…
KulTur: W Norwegii jest zdecydowanie większa różnorodność kulturowa, ale też większa tolerancja i akceptacja drugiego człowieka, niż w naszej Ojczyźnie. Norway24.pl to portal, którym zarządzasz od lat. Miałam tę niebywałą przyjemność bycia vice-redaktorką i go współtworzyć.
Ale pracujesz również w swojej wymarzonej szkole norweskiej. Jakie widzisz podobieństwa, a jakie różnice pomiędzy pracodawcami w obu krajach? Jakie masz doświadczenia w tym zakresie?
Kinga Plisko: Znalazłam tu szkołę z marzeń, gdzie człowiek człowiekowi człowiekiem. I gdzie dzieci nie płaczą i nie bolą je brzuchy ze strachu. Szkołę, gdzie w drzwiach codziennie rano stoi szefowa, rozkłada ręce, żeby nas przytulić, uśmiecha się i pyta, co słychać. My potem tak witamy naszych uczniów w klasach i w drzwiach szatni. W czasie zarazy mamy alternatywne metody przytulania (śmiech). Mówimy sobie wszyscy po imieniu – uczniowie do nas również. Nie krzyczymy, nie straszymy, pieczemy z uczniami ciasta, chodzimy na wycieczki, lubimy się i szanujemy. A kiedy okazuje się, że w grafiku coś się pomieszało i nie mam przerwy na lunch, przybiega do klasy szefowa (w Polsce to dyrektorka szkoły, tu ma imię) i mówi „Idź, jedz, ja ich popilnuję”. W piątki jest dzień gofra, pieczemy i jemy gofry. Pracownicy. Dzieci mają w szkolnym klubie maszynę do popcornu, który im robimy po lekcjach. Mamy pokoje pracy, biurka, pomoce. Raj na ziemi, szkolne niebo, tak myślę o mojej szkole…Wiesz, ja pamiętam, jak prosiłam rodziców w polskiej szkole, żeby złożyli się po złotówce, żebym kupiła do klasy ryzę papieru. To było takie smutne. W mojej szkole są pokoje, takie mini drukarnie i tam jest papier – całe sterty. Jak to zobaczyłam pierwszy raz, popłakałam się, było mi przykro, że w Polsce tak nie ma. Tu podręczników dzieci też nie kupują. Wszystko jest w szkole. Uczymy się gotować, szyć, uczymy się praktycznych rzeczy. I – ku mojej radości – jest pracownia malarska – i takie cudeńka, z których ja później wyczarowuję różne rzeczy z uczniami. I mamy salę kinową. Uśmiech i serdeczność nauczycieli w połączeniu z kolorowymi kryształkami i pełną lodówką produktów na ciasta. Magia, nie szkoła… (śmiech). Strasznie ich kocham, oni mnie chyba też, bo jak wiesz, całe ściany w mieszkaniu mam oklejone rysunkami. Co na nich jest? Wiadomo, serca… (śmiech). Uczniowie maja półgodzinne przerwy na lunch, podczas których oglądają specjalnie dla nich codziennie przygotowane wiadomości (mamy tablice interaktywne). Potem wychodzą na dwór na pół godziny. Kiedy ktoś z grona nauczycielskiego zaśpi, nikt mu nie grozi dyscyplinarką z wpisaniem do akt. Znajduje się zastępstwo, a cudownie obudzona czy obudzony (śmiech), jak już dobiegnie do pracy, wpada do klasy i tłumaczy uczniom, że nie wie jakim cudem (śmiech). Ale każdy się stara.
I kocha pracę, no bo jak nie biegać do takiej szkoły jak na skrzydłach, skoro jest tak fajnie
i przyjaźnie. Pracuję w mojej szkole jako asystentka. W każdej klasie w Norwegii jest asystent. I czasem nauczyciele przychodzą do szkoły ze swoimi psami, zabierają je na wycieczki, albo wylegują się na biurkach i dają się nam głaskać i miziać. I to jest super!
KulTur: Faktycznie brzmi, jak z bajki. Ja też wiele lat pracowałam w polskich bibliotekach szkolnych i wiem, jak to jest żebrać o każdy grosz na książki. Pamiętam, że jednym z Twoich ulubionych pisarzy jest Henrik Ibsen. Za co tak cenisz autora „Nory”, czy „Dzikiej kaczki”?
Kinga Plisko: Ibsen to taki norweski pozytywista – świat chciał naprawiać. Jak nasza Orzeszkowa. Przytoczę, żeby nie zanudzać, dwa cytaty, bo uważam, że są ważne – na kanwie pierwszego osnułam swoją książkę (”Książki zbójeckie” pozytywistów. W świecie lektur Dumasa, Mickiewicza, Zoli i innych (Tolkmicko)), która jest efektem moich naukowych fascynacji – intertekstualności – tropienia tekstów w tekście – im trudniej, im bardziej ukryty, zawoalowany przekaz, nawiązanie do książki, myśli, teorii, tym lepiej. Intertekstualność to moja naukowa miłość. Drugi jest na chodniku pod parlamentem w Oslo i można się o niego potknąć – to Ibsen i Ibsenowska „Mniejszość ma zawsze rację”. Herbert powie to dobitniej i ubierze w poezję – „Z prądem płyną tylko śmiecie”. A ten pierwszy to Orzeszkowa z „Dwóch biegunów”: „Jest bowiem na świecie książka – chleb, książka – wino, książka – skrzydło i książka – haszysz.”. I na kanwie tego cytatu opisałam w swojej książce nawiązania pisarzy do Biblii, romansów, utworów filozoficznych i „książek zbójeckich” (to z IV części „Dziadów”, Mickiewicza, to książki, które wprowadzają czytelnika w świat marzeń i wywierają „zabójczy” wpływ na jego osobowość). I tak, jak pisarze kreowali charakter bohaterów utworów lekturami, tak książki przez nich stworzone, modelują wnętrze nas, czytelników. Dlatego trzeba dobrze wybierać (śmiech). Z książkami jest jak z myślami – nie można „sadzić” myśli – ostów, zalęknionych wątpliwości
i oczekiwać, że zakwitną fiołki – spełnione marzenia oraz z ludźmi – nie można otaczać się marudami i oczekiwać, że uskrzydlą!
Nie uwielbiam Ibsena, zlituj się (śmiech). Ale uwielbiam kogoś na literę M.! (śmiech).
A swoją drogą, pomyślałaś, że dużo fajnych słów zaczyna się na literę „m”? Miłość. Mama. Morze. Muszelka. Marzenie. I mój M. No i marihuana (żartuję sobie).
Jest jeszcze „myśl” i „modlitwa”. Myśl jest zaczątkiem wszystkiego w naszym życiu,
a modlitwą można dokonać cudów. Wiem to, sprawdziłam.
KulTur: A jak już trafimy na malkontentów, to zawsze warto włączyć gramofon
i zanurzyć się w
i zanurzyć się w muzyce :). Czy dzieła Ibsena miały wpływ na Twój światopogląd? Na Twoje spojrzenie na jego ojczyznę?
Kinga Plisko: Ibsen w przekładzie Biblioteki Narodowej, Ibsen, w ostatnich przekładach – niejako kalkach językowych i Ibsen w oryginale, to jakby trzech różnych Ibsenów. To jest naukowo fascynujące. Jak i fakt, że na płaszczyźnie języka norweskiego, w oryginalnym utworze, nie spotykamy tylu zdrobnień, spieszczeń (deminutiva), a jeśli już pojawiają się afektonimy, to pochodzą z zupełnie innych klas semantycznych niż polskie zdrobnienia
i spieszczenia. W przypadku Ibsena, mowa tu o „Et dukkehjem” – „Dom lalki” – wprowadzając do dramatu ekspresywizmy, pieszczotliwe zdrobnienia, Autor umieścił je
w takim kontekście, że zamiast być wyrazem aprobaty, życzliwości, sympatii, stały się ironią, krytyką, wpędzając bohaterkę w samotność, spowodowaną warunkami, które wymuszały sztuczność i płytkość interakcji międzyludzkich. To temat mojego referatu na III Międzynarodowym Seminarium Naukowym na Uniwersytecie w Siedlcach. Artykuł doczekał się publikacji w tomie pokonferencyjnym Samotność – wybór czy los Literatura i kultura. Pod redakcją Beaty Walęciuk – Dejneki i Łukasza A. Wawryniuka. Ibsen mnie fascynuje językowo, pozytywizm i praca u podstaw nie (śmiech). Staję murem za Mickiewiczem, że „Czucie i wiara silniej mówią do mnie, niż mędrca szkiełko i oko”! („Romantyczność”).
KulTur: O tak! Do mnie też! Chociaż nie stronię od „szkiełka i oka”. Twoje mieszkanie w Oslo jest pełne magicznych przedmiotów, mebli i obrazów z duszą, z odrobiną tajemniczości. Można się tu zapomnieć i uspokoić myśli. Czy właśnie tu powstają Twoje teksty, obrazy? Czy siadasz w szlafroku, z papierosem w dłoni i lampką wina, z Ayą (kotką) na kolanach i tak zanurzasz się w swoim pisarsko-malarskim świecie?
Kinga Plisko: Wstaję w środku nocy, bo mi przyjdzie coś do głowy i potrafię pisać do rana. Mam zawsze w torebce ołówki, kartki, jakieś skrawki papieru, szafki oklejone urywkami tekstów, cytatów. Nie odbieram telefonów, kiedy piszę. A potem, o świcie, narzucam płaszcz na koszulę nocną i idę po lody na stację benzynową, albo do parku palić papierosy. W domu nie palę, w domu ma pachnieć ciasto i kwiaty. Jak piszę, nie jem, bo zapominam. Ale piję hektolitry czarnej kawy. Alkohol pije rzadko. Lubię szampana. O co pytałaś? Ach, Aya… Aya uwielbia bawić się zmiętymi kartkami papieru, które rzucam na dywan. Jest taką podręczną niszczarką (śmiech). Albo siedzi w swoim domku i zaczepia mnie łapą, kiedy piszę. I bez przerwy mnie liże i przytula się. Nazywam ją pieszczotliwie Aya – lizaczka. Maluję kwiatki – na obrazach, na meblach, które kupuję w sklepie ze starociami za rogiem. I wymyślam potrawy do gotowania z kwiatków np. akacje w cieście, albo fiołki kandyzowane na torcie bezowym Pavlova. Koniecznie z kremem kawowym. Nawet z Jolą Król napisałyśmy taką przepyszną i przepiękną książkę – potrawy z kwiatów, okraszone poezją z Joli fotografiami – i ona to wszystko ugotowała! Wyobrażasz sobie? To był piękny czas. Nasz czas. W każdą sobotę, raniutko, wysyłałam jej mailem dwa przepisy,
a kiedy zakwitły kwiatki, Jola leciała na łąkę, a potem robiła dżem z płatków maków, albo sałatkę ze stokrotek. I robiła piękne fotografie tych potraw. Prawie żeśmy wydały tę naszą książkę nakładem wydawnictwa norweskiego – książka miała być przetłumaczona na cztery języki, ale przyszła pandemia, problemy finansowe wydawnictwa i wszystko się odwlekło
w czasie. Tak myślę, to moja dewiza – to, że nie teraz, to znaczy, że później będzie lepiej! (śmiech).
KulTur: Czy tak właśnie powstała Twoja książka „Bóg daje znaki” (Wydawnictwo KOS)?
Foto. Magdalena Kalwak.

Kinga Plisko: W pewnym momencie mojego życia, Bóg odsunął ode mnie wszystko i wszystkich. I siedziałam, i płakałam, i płakałam… I nic nie rozumiałam. I nie znałam Boga. I zaczęły się wydarzać wtedy w moim życiu cuda. Zapierały dech w piersiach… Zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje… Zaczęłam szukać odpowiedzi, kto lub co za tym stoi – prawo przyciągania, zbiegi okoliczności? Podeszłam do tego naukowo – narzędziami, jakie znałam – przewertowałam teorie kwantowe, myśli filozoficzne, Biblię… Ale te cuda były też doświadczeniami mistycznymi, czuciem serca… Trudno było mi uwierzyć… Naklejałam kartki na szafki, spisywałam przekazy, bo – jak znasz mój język pisarki –
w książce jakby jest nie mój. Samą mnie to zdumiewało. Książka pierwotnie nosiła tytuł Niebieskie piórko – znak od Anioła, że marzenie spełni się. I mówię któregoś dnia tak: „Dobra, jest środek zimy, Oslo, chcę znaleźć to niebieskie piórko, Aniele” – mam zacięcie naukowca, muszę sprawdzać tezy (śmiech). Wydawało mi się to niemożliwe. Tego dnia byłam z uczniami w sali sztuki. Byłam tam pierwszy raz. Dopiero zaczynałam pracować
w mojej szkole. W pewnej chwili przyszła nauczycielka i spytała, czy wiem, gdzie są pędzle. Powiedziałam, że nie wiem, ale możemy poszukać. Pod ścianą stoją wielkie, przepastne szafy. Kiedy otworzyłam przedostatnią, aż usiadłam z wrażenia – tam stał słoik
z niebieskimi piórkami. Resztę dokonał przebłysk intuicji i parę innych znaków. To, co widzimy, i to, co słyszymy, to nie wszystko. I musiałam dostać w łeb od Nieba, żeby się obudzić i dostrzec dary, którymi Pan Bóg mnie obdarzył. To było takie przebudzenie na jawie (śmiech). Dość bolesne, ale bezcenne! Pojęcia nie miałam, kim jestem i co potrafię! (Kiedy wydawczyni zasugerowała zmianę tytułu książki na taki, który bardziej sugeruje czytelnikom zawartość – już miałam gotowy – Bóg daje znaki – spodobał się od razu!).

KulTur: Miałam ogromny zaszczyt robić redakcję i korektę tej właśnie książki
i powiem, że emocje, jakie towarzyszą kiedy się ma okazję przeczytać tekst po raz pierwszy, są niesamowite. To jak odkrywanie świata na nowo. Dotykanie czyichś myśli. W swojej książce dzielisz się z czytelnikami Twoimi osobistymi doświadczeniami. Czy miałaś obawy przed tym, że obcy ludzie (czytelnicy) poznają Cię znacznie bliżej?

Kinga Plisko: Dlatego miałaś tyle roboty! (śmiech). Przeczytałam ją dopiero w procesie wydawniczym. Wydawczyni mnie do tego niejako zmusiła (śmiech). Zdawałam sobie sprawę, że gdybym zrobiła to zaraz po napisaniu, mogłabym wystraszyć się otwartości. Książka mogłaby wylądować w szufladzie. Dlatego – jak pamiętasz – przeprosiłam Cię – wiem, że spisując przekazy, będąc w jakimś innym wymiarze, pozaziemskim, pozjadałam ogonki, literki. Miałam tego świadomość i Ty też. Zrobiłaś pełną serca, rzetelną korektę –
w wydawnictwie nic nie poprawili. Jestem Ci za to wdzięczna. I za wyrozumiałość, za zrozumienie. A wiesz, że jesteś jedyną osobą, tekstów której nie sprawdzam? Uśmiecham się teraz, miałam zaszczyt z Tobą pracować, to był piękny czas.

KulTur: Cieszy mnie to ogromnie! I wcale nie było tak dużo pracy ;). W „Bóg daje znaki” zapraszasz czytelników do kontaktu z Tobą. Czy piszą do Ciebie? Czym się z Tobą dzielą?

Kinga Plisko: Piszą. Pięknie piszą, a ja zwyczajnie, po ludzku, cieszę się, że mogłam pomóc, dać nadzieję, wiarę, zainspirować, podnieść na duchu, dodać skrzydeł. Jestem osobą, która walczy o innych z całych sił. Ale tak naprawdę zaszczyty nie należą się mnie, tylko Panu Bogu. I zawsze mówię „Kochana moja, tak bardzo się cieszę (czasem wycieram oczy, bo mam pełne łez), ale nie mnie dziękuj, podziękuj Panu Bogu…”.

KulTur: Skończyłaś pisać drugą książkę. O czym będzie?

Kinga Plisko: To książka o cudach, które mnie spotkały. O Bogu. Zapierają dech
w piersi. Ale jest książką utkaną z emocji. Z filozoficznym spojrzeniem na życie i zdarzenia. Na miłość, która zwycięża wszystko. To książka nie z tej ziemi. Pierwotnie nosiła tytuł Pomarańczowy rok – bo pomarańczowy kolor jest mieszanką farby czerwonej i żółtej, czyli miłości i słońca. Zmieniłam tytuł na Peonie od Boga– w treści książki jest o tym piękna historia, o czułości Pana Jezusa. Napisałam tę książkę, żeby ludzie dostrzegali tę przeogromną miłość Nieba, żeby doświadczyli jej tak, jak ja doświadczam. A potem znalazłam piękny obraz tych peoni znanego polskiego malarza. Napisałam do niego
i dostałam zgodę na wykorzystanie obrazu na okładkę książki. Mail był miły, serdeczny, pełny światła, jak te obrazy i jak moja książka. Teraz czekam na werdykt wydawcy. To Witold Gadowski, człowiek, którego darzę ogromnym szacunkiem i przed którym chylę czoła… Gdyby Peonie od Boga ukazały się nakładem jego wydawnictwa, to byłaby wielka sprawa… Piłabym szampana!

KulTur: Życzę Ci tych bąbelków :). A tytuł jest piękny! Jako literaturoznawczyni masz ogromną wiedzę o słowie pisanym. Jestem ciekawa, jakie książki towarzyszyły Ci
w dzieciństwie?

Kinga Plisko: W pustyni i w puszczy Sienkiewicza, Runo Angelo Cerkvenika i Malutka czarownica Preussler Otfried. To pierwsze trzy, które przyszły mi na myśl.

KulTur: A teraz? Co czyta Kinga Plisko?

Kinga Plisko: Czytam codziennie Biblię. To listy Pana Boga do nas. Otwieram na chybił trafił i zawsze znajduję coś, czego akurat potrzebuję – odpowiedź, wskazówkę. Polecam spróbować. W ogóle myślę, że nie trzeba tego całego kanonu rozmaitych lektur z całego świata, żeby nauczyć młodych ludzi, co ważne w życiu i o środkach stylistycznych. Całej tej analizy i interpretacji, tym bardziej, że podczas moich badań intertekstualnych odkryłam,
że wielu pisarzy przypisuje sobie – świadomie, bądź nie – słowa z Biblii. Czasem je parafrazując, a czasem „na żywca”. Nie można okradać Pana Boga. Czytam też – symultanicznie (śmiech). Z czego powstaje jabłko – to książka – wywiad Sziry Chadad
z Amosem Ozem. I mam jeszcze książkę, którą „podprowadziłam” moim uczniom (śmiech) – Utrolige hendelser fra verdenshistorien – niesamowite wydarzenia z historii świata widziane norweskim okiem.

KulTur: Masz rację. Mnie, jako bibliotekarkę z wykształcenia, i mola książkowego
z zamiłowania, zawsze ciekawiły przeróżne gatunki literackie. Lubię poszerzać swoje horyzonty myślowe i „wędrować” po stronicach do innych krajów, gdzie poznaję kulturę, inną sztukę i odmienne uczucia.

Jakie smaki, zapachy, melodie otaczają Cię we wspomnieniach z Polski, a jakie masz tu, w krainie fiordów?

Kinga Plisko: Proust w Poszukiwaniu straconego czasu „przenosił się w czasie” na dźwięk stukotu metalowego pręta o koła pociągu i smak magdalenki. Pytasz, co mnie teleportuje do przeszłości? Piosenki harcerskie, bo młodość spędziłam na obozach. Zapach brezentu, sosnowego lasu. Albo kiedy otwieram książkę akademicką, bo studiowanie literatury to moja wielka miłość i niespełnione marzenie, o którym piszę w Bóg daje znaki ku przestrodze, bo w swojej niecierpliwości na nie nie poczekałam. Nie dałam Bogu szansy. Jest jeszcze zapach pustyni, tego wiatru, który niesie marzenia i tęsknoty i pachnie wanilią, słońcem i pomarańczą. Słyszałam na jakimś filmie, że inteligentne kobiety nie zakochują się w pustyni, a ja się zakochałam. Więc albo jestem głupia, albo ta sentencja jest niedorzeczna. Albo mój stary, zaprzyjaźniony doktor chiński ma rację, mówiąc, że na miłość nie ma rady, nie ma lekarstwa (śmiech). I ja skądś znam ten zapach pustynnego wiatru. Jakbym wróciła do domu. Nie wiem, jakie smaki i zapachy będę wspominać z Norwegii. Okaże się, jak wyjadę. Powiem Ci wtedy (śmiech).

KulTur: Na najlepsze czasem trzeba poczekać, a i wtedy pustynny wiatr nas owieje.


Komentarze